Strona:Maurycy Mann - Literatura włoska.djvu/218

Ta strona została przepisana.

Żyd: Nie ruszam się, niech pan obejrzy (Rudy ucieka w kaftanie, żyd goni za nim w habicie mniszym).
Żyd: Złodziej, złodziej, łapaj złodzieja, trzymaj złodzieja!
(Nadchodzi patrol, Rudy oskarża rzekomego braciszka o robienie awantury po pijanemu. Scena kończy się pokrzywdzeniem żydowina, niezbyt budującem.)

(Teatro italiano antico, t. VI, Milano 1809.)



TORQUATO TASSO
(1544—1595)
AMYNTAS
Akt I, s c. 2

Chłopiątkiem jeszcze tak małem, że ledwo
Sięgnąć umiałem drobniuchnemi dłońmi
Po owoc zwisły u zgiętej gałęzi
Drzewinek, bliską zawarłem znajomość
Z najurodziwszą, najdroższą dzieweczką,
Co kiedykolwiek złote na wiatr włosy
Puszczała; córkę poznałem Cidippy,
Córkę Montana, bogatego w trzody:
Sylwją, zaszczyt gajów, dusz zarzewie.
0 niej to mówię, nieszczęsny; ach, z nią to
Żyłem czas pewien tak razem, że dwoje
Gołąbków w równie serdecznej kompanji
Nie dotrwa, ni dotrwało. —
Mieszkanie nasze wspólne
— Wspólniejsze były serca;
Zgodny był wiek obojga
— Zgodniejsze myśli były.
Z nią to na ryby zastawiałem sieci
1 na ptaszęta; z nią razem ścigałem
Jelenie szybkie i płoche daniele;
Wspólna uciecha była, zdobycz wspólna.
Lecz podczas, gdym ja z zwierząt czynił łupy,
Nie wiedząc kiedy — sam łupem się stałem,
Zwolna i zwolna wyrastał w inem sercu
— Nie wiem z jakiego kiełka —
Niby to ziele, co z siebie wyrasta,
Jakiś afekt nieznany,
Co przynaglał chęć moją
Być ciągle razem, blisko
Mej urodziwej Sylwji;
Wysysałem z jej oczu
Jakąś słodycz przedziwną,
Co potem zostawiała
Jakiś posmak goryczy,
Wzdychałem często, nie znając powodu
Tych niepojętych westchnień.
Tak więc kochankiem byłem, nim poznałem,
Czem właśnie jest ta miłość.
Wreszcie doszedłem — — — (w. 64—100)