Temat układa się w kształty akcji, rozdzielonej na cztery pory dnia; bohaterem jest młody magnat, mający przy sobie jakby Mefistofelesową figurę mistrza i kierownika. Jest nim sam poeta, by się tak wyrazić — w negatywie, a ta transpozycja ironiczna nadaje poematowi charakter w literaturze jedyny. Koło nich roi się tłum figur pobocznych: więc naprzód mąż dostojny i obojętny na zalotników, piękna pani z rodu «precieuses»; cudzoziemiec znakomitego nazwiska, wzór i bożyszcze tuziemców; pasorzyt domowy; gość-żarłok; gość-deklamator; banda złotej młodzieży; piastunka-pedagog; nauczyciel tańca, muzyki, szermierki, francuszczyzny; krawiec, perukarz, kucharz, laufer, paź, stary pokojowiec do «poufnych zleceń», legjon służby, wreszcie nieostatnia w godności suczka pani domu.
Młody paniczu, bądź w tobie koleją
Długą dostojnych lędźwi krew się toczy
Błękitna, czysta; bądź w niej poprawiają
Rodowej chwały brak — kupne zaszczyty
I pozgarniane pośród mórz i lądów
W czas kilku lustrów bogactwa rodzica,
Słuchaj mię, mistrza lubego obrzędu.
Jak oszukiwać nudne i powolne
Życia godziny, którym długie wczasy
I towarzyszą przykre zniechęcenia,
Ja cię pouczę. Więc jakie z poranku,
Jakie z południa i jakie z wieczora
Będą zajęcia twoje — tu się dowiesz,
Jeśli śród wczasów twoich na słuchanie
Mej pieśni chwila zostanie ci wczasu.
Po tej ironicznej przygrywce, w mistrzowskim kontraście kreśli dwa poranki: pierwszy poranek wieśniaka:
Budzi się ranek i społem z jutrzenką
Kroczy przed słońcem, które się wnet jawi
Na widnokręgu, duże — i weseli
Zwierzęta, zioła i role, i wody.
Zaczem powstaje dobry wieśniak z łoża...
Potem wyniósłszy poświęcone jarzmo,
Pierwszy Cerery ludziom podarunek,
Z powolnym wołem wychodzi na pole;
Idąc, z gałązek krzywych trzęsie rosę,
Gdzie jak w brylancie słońce blaski łamie.
Powstaje kowal i skrzypiące wrota
Kuźni otwiera...
— «Ach, nie takie, paniczu, twoje rano!» — wola i opowiada niedbałe, powolne podnoszenie się modnego młodzieńca:
Już dawno służba usłyszała dźwięki
Metalu, który pośredniczym ruchem,
Ściągnąwszy ramię, wstrzymałeś zdaleka;
Biegli obronne rozsunąć kotary,
Surowo dbając, aby dokuczliwy
Feb nie śmiał prosto w twarz ci posłać strzały.
Podnieś się nieco, oprzyj na poduszkach,
Które łagodną rosnąc piramidą,
Miękkie ramieniu podadzą oparcie...
D. Carlos: O nieba!
Ojciec, a przed nim szpady i pochodnie!
Filip: Nocą sam? I w tych komnatach? I zbrojny?
Co robisz i co zamierzasz? Ostrożne
Kroki gdzie niesiesz? Powiadaj!
D. Carlos: Cóż powiem?
Broń tę porwałem na widok zuchwałych
Zbirów, lecz w ojca obliczu ją rzucam,