Który w kościołach Jezusa z sufitu
Wychyla się na chmurze,
Powyzłacanej dla wiernych zachwytu,
Jak bawełniane róże.
«Amor, amore» — rży. Świat ideału
W mleku i miodzie się lęże,
Żaby, jak ten, zostawią trochę kału
A trochę żółci — węże.
Cóż tam, że osioł czasem z męki pęknie,
Lub głód go pchnie do grobu?
Na giełdzie akcje me tuczą się pięknie,
A Pegaz mój u żłobu.
Akcje państwowe mam, jestem amantem
Hrabiny, organ «środka»
Sprzyja mi stale i zestawia z Dantem:
Idealizm — rzecz słodka.
Ja znaczę sztukę za ziemskości ślady,
Co skrzydła niebowiejne
Rozpędza: zdała Muzy z barykady,
Gracje petroolejne. —
Tak damy, wieszcze i mędrce z nad gminu
Odmawiają mi z gestem
Tragicznej grozy świętego wawrzynu.
Precz! — czy natrętny jestem?
Ja, kiedy wstąpię na pagór stuleci
Sam, ze zmarszczką na czole,
Rój strof mię zaraz wokoło obleci,
Niby stado sokole.
A każda strofa ma duszę i skacze
Po dolinie kaskadą,
I pędzi, niby rozpętane klacze,
Pędzi z trąbą i szpadą.
Szpadą — przy ziemi polatując — rąbie
Olbrzymy i padalce,
Biesiadnych mężów pobudką na trąbie
Wzywa ku świętej walce.
Gdy na powietrzu przelecą te źrebce,
Brzmią skroś dolin od echa
Kości umarłych; każdy grób kolebce
Życzliwie się uśmiecha.
A blade chłopię, któremu już łzawy
Spada na oczy welon,
Marzy śmierć i grób dla ojczystej sprawy
Na majdanie uścielon.
Naprzód, hej, naprzód, wy zbrojni wysłańce
Bujnej siły i wiary!
Na skrzydłach pieśni na szczęśliwsze szańce
Ślę wam miłość bez miary.
Wam życie moje: za lat już niewiele
Ja w mogiłę nieznaną
Zstąpię: walczcież wy, dziedzice-mściciele,
Przeciw waszym tyranom.
Witaj, rymie! Ty z pod pióra
Trubadura
Wzlatujący szukasz cudu.
Przez cię w pląsie
Słowa skrzą się
Zapalone w sercach ludu.
W pocałunków dwu wymianie,
W skocznym tanie
Odzywasz się pokolei,
Łącząc w wirze uniesienia
Dwa westchnienia:
Echa wspomnień i nadziei.
Jakże cię na wiatry niosła
Pierś rozrosła,
Gdy się zachód przetkał złotem
Rozśpiewanych wdal młodzieńców,
Pieśnią żeńców,
Gwarną hukiem i tupotem.
Jakże śród bitewnej wrzawy
Dawnej sławy
Wieścią bodłeś hart rycerzy,
Kiedy głośno, twardo, hucznie,
Tęgie włócznie
Uderzały w stal puklerzy.
Pod koncerzem Rolandowym,
Twym surowym
Graniem brzmiały Roncivalle,
A Olifant dniem i nocą
Dźwięków mocą
Wstrząsał skały, bór i hale.
W grzywkę konia zapleciony
Grasz, jak dzwony
W Balbiekowych podków szczęku,
W lot Cydowej chorągiewki
Romans krewki
W takt ponosi się u łęku.