Pręży się groźny i więzy rozrywa,
A w oczach wola migoce mu mściwa:
— Zsiądź z siodła, Miłość, ty tchórzliwy boże:
Tyś sługą moim; to ja ciebie tworzę.
Władcą cię miałem w myśli mej obłędnej,
Dziś tęższej myśli władza twoja zbrzydła;
Mój jest ten czarny Śmierci koń rozpędny,
Więc do rąk zdaj mi cugle i wędzidła.
I skacze w siodło, ostrogami kole,
Dłonią pozdrawia wszechświatów okolę;
Pod kopytami rumaka żałoby
Dudni skróś ziemia jak cmentarne groby.
Pociąg wdół pędził. Oczy się mrużyły
Pod wiatru świeżem tchnieniem w dali sennej,
Wielką słodyczą napawał mi żyły
Dech przedjutrzenny.
Poddawała się głowa; w stukach trasy
Pociągu dźwięki jedne, wciąż te same,
Wdół obsuwały swe miękkie zawiasy
Na ócz mych bramę.
Potem stuk cichnął i wsiąkał w powietrze,
I nagle, jak fal toczonych na żwiry,
Szum się potoczył w jednostajnym metrze
Czwórstrunej liry.
Po tamtej stronie snu ktoś opowiadał
O dwu syrenach rzucających czary,
O wiotkim śpiewie, co go powykradał
Wiatr z morskiej czary.
Więc o słonecznym powiadał ostrowie:
Pasą się zielem i skalnym porostem
Trzody; pasterki idą przez pustkowie,
Olbrzymki wzrosłem.
W szerokich chustach; dzwoneczków brzękadła
Ustępowały fletni skotopasej;
Widziałem smugę dymów, co się kładła
Między szałasy.
Zagrodę w kwiatach i letnie południe,
I opieszałe świerszczyków pacierze,
Poszumy ułów i pachnące cudnie
Mórz tchnienie świeże.