Głuchemi dźwięki doryckie cymbały
I lotusowej fujarki przeczysty
Pogwizd, radośnie w jeden się wiązały
Pean strzelisty.
Orzeł polata w podniebnym eterze,
Lśniący od blasku; łup krzywemi szpony
Dzierży; na ziemię spada ptasie pierze,
Strzęp sczerwieniony.
Wyżej i wyżej nad przełęczą śnieżną
Etny, zaszyte w gąszcz sosen i buków
Konary trzeszczą pod czernią drapieżną
Krzyczących kruków.
Ten krzyk mię zbudził; Sycylji różany
Obłoczek, piany średniomorskiej córa;
Pośród niej wsparta o błękitne ściany
Śnieżysta góra.
Witaj, Sycyljo! Czemkolwiek tu tchnie się,
To granie cytry, to fletniane pieśni,
Śpiewa i mija. Poszedłem tam, gdzie się
Dochodzi we śnie.
We śnie, gdy wznoszę na wiatr żagiel nowy
W godzinę mroku, niepewny, czy w gości
Przyjmie go jutrznia w dwudziestowiekowej
Lat odległości!
Pod wieżą już milczenie zbiegło na pole,
Po brzegu słonej wody szumią topole.
Rosłe konie normandzkie, wprzężone w żarna,
Rozcierają chrupiące pszeniczne ziarna,
W głębi klacz stoi bujna, harda jak burza,
Chowały ją śród sosen nadmorskie wzgórza.
W nozdrza ją jeszcze słone palą odpryski,
I drży w sterczących uszach fal chichot bliski.
Mateczka jej oparła łokieć na karku
I tak w pieszczotliwym szeptała pogwarku:
«O, klaczko ty moja, klaczko szpakowata,
Ten, co cię niegdyś wodził, odszedł ze świata.
Znałaś jego wołania, gest ręki jego,
W domu mi pozostawił synka małego.
Ja ośmioro mu dzieci na świat wydałam,
Ale nad wszystko w świecie jego kochałam.