ledwie tu weszłam. Ledwie zajęłam miejsce przy tobie, stanął przed nią obraz tej drugiej. Naturalnie. Wyobraziła siebie przedstawicielką tamtej. Chciała zabrać wszystko, co do tamtej należało: meble, wszystko. Musialam oddać jej to sama. Wydało mi się rzeczą słuszną. Do tego stopnia owo kłamstwo stało się dla wszystkich tutaj rzeczywistością, jedyną rzeczywistością, w jakiej żyje twoja córka.
Powiedziałam: twoja. Widzisz. Nie odczuwam, nie odczuwam jej w rzeczywistości jako swojej. A tobie nie wydaje się to rzeczą nieludzką. Trzeba zabić, zabić to kłamstwo, bo ja żyję, żyję, żyję!
Jak w «Sześciu postaciach», jak w «Henryku IV» i innych komedjach Pirandella, osoby działające świadomie, czy nieświadomie, posiadają duszę podwójną, lub istnienie podwójne; z tej dwoistości jest ulepiona ich komiczna lub tragiczna maska.
Wstrętna komora, o sześciu ścianach jak trumna.
Wstrętna ziemia! Glob błotnisty
U moich ptasich szponów. Chcę ujść,
Upoić się lotem!... Monoplan, monoplan!
Przez szczelinę murów gwałtownie rozdartych
Mój monoplan wielkoskrzydły węszy niebieski strop.
Przede mną trzask stali
Kraje światłość, a gorączka w mózgu
Śruby poryka naokół.
Zadrżałem, tańcząc na kołach uświadomionych,
Sieczony wiatrem zachceń oszalałych,
Podczas gdy w logicznej czarności kajuty
Mechanicy wstrzymują tylne sprężyny,
Jak się trzyma lub popuszcza latawca.
Naprzód, w lot.
Odczuwam potężne szczęście być nakoniec tem,
Czem jestem:
Drzewem zhuntowanem, co się wykorzenia
Wysiłkiem woli i tak wylatuje
Na rozdzierzganem, szumiącem listowiu,
Wyrzucając prosto, prosto pod wiatr
Kłąb swych korzeni — pod wiatr.
Rozwiewa mi się pierś, jak wyżlobiony lej,
A wszystek lazur nieba gładki, świeży, nawalny,
Rozkosznie w nią się wciska.
Jestem oknem rozwartem, zakochanem w słońcu,
Lecącem ku niemu.
Któż zdoła powstrzymać dziś
Okna spragnione chmur
I pijane balkony,
Co się oderwą dziś wieczór od starych domów,
Ażeby w przestrzeń paść?