Strona:Maurycy Mann - Literatura włoska.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Odzyskałem mą tęgą odwagę,
Odkąd me stopy przyziemne
Przestały ssać lęku zachowawczy sok
Z gleby ostrożnej.

Wzwyż ku pełnemu niebu. Oto się wspieram
Na prawach elastycznych powietrza. Ah!...
Zawieszony pionowo nad miastem
Z jego swojskim nieładem
Domów stojących jak meble służebne.
———————————
Wyżej i dalej, poza te mury.
Tam sfora krzyżów. Oto się zbliżają
Między szeregi cyprysów strażniczych
Ogrody mogilne, różem i zielenią
Krzyczące; marmury jak chusty rozwiane.
Dzisiaj umarli radzi lecieć ze mną.
Dziś umarli pijani, umarli weseli.
Byłem umarły jak wy — dzisiaj wskrzesłem!...
———————————
W przestworzu słona woń — to morze!
Niezliczone szeregi kobiet, jak bławaty,
Rozpinające gorset. Oto piana
Wiotkich nagości, splecionych i chciwych
Ostatniego haustu blasku
W okrężnem pustkowiu nieba.
Ah, śmiać się muszę z was, żaglowce wbite
W piasek, owady wywrócone, próżno
Silące się — tak śmiesznie — powstać na nogi!
Wyspy pretensjonalne swym płaszczem zielonym,
Jesteście w oczach mych płatami kwiecia
Bagien, gryzionemi przez otyłe muchy.
Przelatam nad wami jak wichr
I pieszczę raźnym ruchem dłoni
Niezmierny glob atmosfery,
Potworny grzbiet druzgoczącej grozy,
Co mię dzieli od morza...
———————————
Ah, ah, mroczny afrykański wietrze,
Ociężały wietrze, obłudnie powolny,
Czyhasz na moją rozrywkę?
Naco pozorować podstępne zawroty?
Ja zażyć cię potrafię,
Wzlatam w twych ramionach włóknistych, zawilgłych;
Tysiąc metrów niżej czernieje z wściekłości
Morze; — wracamy. Czyż ziemia ma swoją woń?...

Lecz skąd ten odór zatęchłej piwnicy?
Z trudem rozglądam mapę, schylony nad busolą.
Ten miękki zapach grobowy — to Rzym,
Moja stolica! Ah! ba, ogromne kretowisko,
Stosy papierów gryzionych powoli
Zębami szczurów i drzewnych korników.
Kopuły! Rozbujałych kolosów wydęte brzuchy
W oparach fioletowych wieczoru!
Z wszystkich tryskają złocone iglice,