ilekroć kto przewodzić zamierza, na kimś „opierać się“ musi.
Jeden opiera się na księżach, drugi na fabrykantach, trzeci na szlachcie, czwarty na żydach, piąty na chłopach, szósty na robotnikach z fabryk.
Był i taki, co się nawet „oprzeć“ postanowił na tobie, — żal się Boże! — parobku.
Nie wiedział ciemny bandos, że nie trzeba było takiego słuchać i za tym iść, kto się na innych opiera.
Nie wiedział, że taki schlebia tylko nędzy, żeby szła za nim i waliła się pod jego stopy, a on zaś stanie na niej, jako na wzniesieniu. Jakże to miał poznać bandos od brudu i nędzy oślepły, kto z wodzów ma duszę czystą i ręce czyste? Miał-że odepchnąć pochlebcę i wybrać tego, co nie nosi w ustach miodu, lecz gorycz? Jakże miał w tłumie pochlebców poznać tego sprzymierzeńca, co uderza płomiennem słowem w motłoch klechów, w motłoch szlachty ze dworów, w szajki fabrykantów, w gromady chłopów, co na swych morgach siedzą, w żywe masy robotników z fabryk, a nawet w pierś niezakrytą jego, bandosa, który jest najbardziej ze szmat obdarty w ojczyźnie, chudy jak Chrystus z przydrożnej pasyjki, — jego co swoją nie może nazwać łyżki drewnianej, którą warzę do ust niesie, barłogu, na którym nie dosypia i grobu, w którym po trudzie ma spocząć!
Jakże to bandos miał wyrozumieć i pojąć, że ten jeno mówi prawdę godną posłuchu, kto motłochowi
Strona:Maurycy Zych-Słowo o Bandosie.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.