nie schlebia, że ten jeno mówi prawdę godną posłuchu, kto idzie przeciw motłochowi z żągwią prawdy?
Jakże to miał poznać, że ten jeno mówi prawdę godną posłuchu, kto się na nikim nie opiera, lecz się opiera na samym sobie, — kto samego siebie przeciwstawia motłochowi!
(Choćby tłum świstał, choćby wył, choćby się zmawiał w bojkot, w ogłodzenie, choćby przekupywał skrytobójcę — on uśmiecha się do swojej prawdy).
Jakże to miał poznać ciemny bandos, że tylko ten głosi prawdę godną posłuchu, kto wzywa do walki o każdego cierpiącego człowieka, o wolnego człowieka, o cały tęskniący a uwięziony wolny duch. Albowiem tylko ten wyniszczy w Polsce nasienie czarnej seciny.
Czasu owej dziwnej jesieni, jesieni, co była jakoby w klepsydrze włoskowata cieśnia, przez którą miała się z jednej otchłani czasu przesunąć w inną nieznaną wszystka zawartość dziejów plemienia — Rycerz — Bandos dał się unieść złudzeniu. Pod górą, przedwiecznem grodziskiem, wśród łąk stał na mównicy.
Jak najcudniejsza łąka słał sią[1] lud ze wsi dalekich, z miasteczek, z izb rzemieślniczych, z nor nędzarzy. Wśród tłumu stała szlachta z pałaców i dworów, „inteligencya“ rozmaitych zawodów. Nad głowami wszystkich powiewały symbole braterstwa idei. Rycerz —
- ↑ Błąd w druku; powinno być – się.