Jest to okres prawdziwie krytyczny, okres klimakteryczny 30-stoletniej kobiety. I trzeba przyznać, że wyraz jego artystyczny, mimo wszystko, jest mocny.
Szalona rozpacz, wybuchająca w dzienniku w chwilach samotności, nie przeszkadza tej żywotnej kobiecie chodzić do teatru, czynić dowcipnych spostrzeżeń, pozować Delacroix'owi do swego portretu, widywać swych przyjaciół, artystów i krytyków, rozmawiać z nimi wkółko o Mussecie i pytać ich: co to jest miłość? Delacroix, który zna jej cierpienie, powiada jej, dając radę, żeby się poddała bez buntu rozpaczy. On w takich wypadkach tak czyni; rozpaczy szybko sprzykrzy się to tarmoszenie człowieka bezbronnego, i opuści go. Liszt tłumaczy jej, że tylko Bóg jeden zasługuje na miłość. Heine — że kocha się tylko głową i zmysłami: serce maluczko tu waży. I na zapytanie, co myśli o Mussecie, nie omieszka rzucić dowcipu: „O, to jest młodzieniec z wielką — przeszłością!“ Jeden tylko Sainte-Beuve powiedział uczciwie i do rzeczy: „Miłość — to łzy. Płacze pani, więc kocha“.
Nareszcie, po tygodniach tej rozpacznej szarpaniny, dochodzi do wniosku, że „namiętność jest darem srogim, lecz boskim. Cierpienia miłości winny uszlachetniać, nie znikczemniać człowieka“. I zapisuje w dzienniku: „Mea culpa!... Alfredzie! napiszę książkę. Zobaczysz, że dusza moja nie jest zepsuta, albowiem ta książka będzie strasznem oskarżeniem przeciwko mnie! Święci Niebiescy! wyście zgrzeszyli, wyście cierpieli!“
Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.