Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

nem tle obrazu konturem cienkim i wytwornym, podczas gdy reszta spływała błędna i mglista w tajemnicy nocy. Potem zbliżała się do nas, jakgdyby chcąca spocząć na bzach białych. Ale, nieuchwytnie, jak cienie, zacierała się zwolna. Zdawało się, że nie ona zagłębia się pod ciemne sklepienia listowia, lecz że ciemność oto zabiera ją i pociąga w swe głębie, zgęszczając dokoła niej zasłony mroków. Na końcu tarasu zaledwie była widzialna, potem ginęła całkowicie w sosnach i ukazywała się naraz w promieniu lampy, jak twór samorzutny światła. Potem zacierała się jeszcze i płynęła niepewna i błękitnawa po polance. Usiadła wreszcie na gałęzi chwiejnej, która nie więcej się ugięła, niż gdyby miała na sobie widmo. Wówczas muzyka ustała, jakgdyby więź tajemnicza przywiązała życie dźwięków do życia tej pięknej kobiety bladej. która, zdawało się, gotowa jest ulecić[1] ku okręgom nieprzebranej harmonji.
Powstała, ruchem niewyrażalnym wzniesienia się chynęła lekko ku górze peronu i zniknęła w ciemnej dali. W chwilę potem zobaczyliśmy prawdziwą kasztelankę średniowieczną, przechodzącą przez salę sąsiednią w świetle świeczników. Włosy płowe promieniowały, jak aureola ze złota, i woal jej biały, rzucony na jej ramiona, ulatywał, jak obłok w ruchu szybkim i lekkim jej kroku władczego. Palce błądzące po fortepianie umilkły, światła zgasły, i wizja wróciła do nocy!“

W obrazie tym życia sielskiego w Nohant niema jeszcze Szopena, ale cień jego snuje się już tu bliski w zagłębiach Przeznaczenia.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ulecieć.