zać swój genjusz. Nie potrzeba mu było ani saksofonów ani ofikleidów, by napełnić duszę grozą; ani organów kościelnych, ani głosu ludzkiego do napełnienia jej wiarą i zapałem. Nie był on poznany, i nie jest jeszcze poznany w pełni. Trzeba wielkich postępów w smaku i inteligencji sztuki, by dzieła jego stały się popularne. Nadejdzie czas, gdy muzykę jego będą orkiestrować, nic nie zmieniając w partycji fortepianowej, i gdy świat cały się dowie, że genjusz ten równie rozległy, równie całkowity, równie uczony, jak genjusz największych mistrzów, z którymi on siebie porównywał, zachował indywidualność wytworniejszą jeszcze od Sebastjana Bacha, jeszcze potężniejszą od Bethovenowskiej, jeszcze dramatyczniejszą od Weberowskiej. Jest on wszystkimi nimi trzema razem, i jest on jeszcze sobą, t. j. bardziej wytwornym w smaku, bardziej surowym w wielkości, bardziej rozdzierającym w boleści. Mozart jeden jest wyższy od niego, gdyż Mozart ma więcej od niego spokoju zdrowia, a przeto pełni życia.
Szopen czuł swą moc i swą słabość. Słabość jego tkwiła w nadmiarze nawet tej mocy, której nie umiał hamować. Nie mógł on, jak Mozart, (zresztą Mozart jeden potrafił to robić) stworzyć arcydzieła z zarysem płaskim. Muzyka jego była pełna odcieni i niespodzianek. Niekiedy, rzadko, była ona dziwaczna, tajemnicza i męcząca. Chociaż miał on odrazę do tego, co jest niezrozumiałe, wzruszenia jego nadmierne ponosiły go, bezwiednie, w okręgi, które on jeden znał tylko. Byłam, być może, złym sędzią dla niego,
Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.