Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

ta[1] nawet, który nie mógł nigdy domyślić się powodu. Augustyna, najłagodniejsza, najmniej obraźliwa z nas wszystkich, na pewno, była tem zbita z tropu. Był on zrazu taki dobry dla niej! Wszystko to zniosły one; ale wreszcie, pewnego dnia, Maurycy, kłuty docinkami, rzekł, że ma dosyć tego. Nie mogło to być i być to nie powinno. Szopen nie zniósł mego wdania się w sprawę słusznego i koniecznego. Spuścił głowę i wyrzekł, że nie kocham go już.
Jakież bluźnierstwo po ośmiu latach poświęcenia macierzyńskiego! Ale biedne serce zmrożone nie miało świadomości swego szaleństwa. Myślałam, że kilka miesięcy, spędzonych w oddaleniu, i cisza — uleczą tę ranę i uczynią znów przyjaźń pogodną, pamięć sprawiedliwą. Ale nadeszła rewolucja lutowa, i Paryż stał się odrazu wstrętny dla tego umysłu, niezdolnego nagiąć się do jakiego bądź wstrząsu w formach społecznych. Mając możność powrotu do Polski, lub będąc pewny, że będzie to tolerowane, wolał tęsknić przez dziesięć lat zdala od rodziny, którą uwielbiał, niż boleć na widok swego kraju odmienionego i wypaczonego. Uciekał od tyranji, jak teraz uciekał od wolności.

Zobaczyłam go przez chwilę w marcu 1848. Uścisnęłam rękę jego drżącą i lodowatą. Chciałam mówić do niego, uchylił się od tego. Na mnie była kolej powiedzieć, że już mnie nie kochał. Oszczędziłam mu

  1. Dzieci, przybrane do towarzystwa i wychowujące się razem.