— Tytuł: Lucrezia Florani. Podoba ci się?
— Musi być coś włoskiego...
— Może chcesz przeczytać? Masz czas?
— Oczywiście...
— Rękopis wyraźnie przepisany... O, siadaj tu w fotelu przy oknie i czytaj sobie spokojnie... Ja będę pracowała.
Powstała, przysunęła fotel do okna, przystawiła stolik, złożyła na nim rękopis i wróciła na miejsce, udając zajęcie robotą i obserwując od czasu do czasu skośnemi rzutami oczu wyraz twarzy Szopena. Szopen czuł to, czytając.
Już od pierwszych kart serce mu mocniej zabiło i coś ciepłego zalało mu piersi. Opanował się jednak, nieznacznie przesunął fotel i zmienił pozycję tak, że teraz patrzał na podwórzec, twarzą odwrócony od swej obserwatorki.
Czyta naprzód opis bohatera, księcia Karola: postać delikatna ciałem i duchem, piękna czarująco i jakgdyby bezpłciowa, „coś, jak te twory idealne, jakiemi posługiwała się poezja średniowieczna do ozdoby świątyń chrześcijańskich; anioł pięknolicy, jak wielka postać kobieca, smutna, czysta i smukła, jak młody bóg z Olimpu; aby uwieńczyć ten zespół, wyraz zarazem tkliwy i surowy, błogi i namiętny. Nie miałeś nic równie czystego i równie burzliwego zarazem, jak jego myśli, nic uporczywszego, nic wyłączniejszego i bardziej drobiazgowo oddanego nad jego uczucia“.
Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.