Sama pisze, że, po roku tym miłości, zostawiła Szopena przy sobie po gruntownym namyśle — i że zrobiła głupstwo. Byłby trochę popłakał — powiada — i wszystko byłoby dobrze. Wesele skończone — rozejdźmy się. Zostawiła go atoli przy sobie nietylko dla macierzyńskiej opieki, dla uprawy nowych swych uczuć altruistycznych, lecz głównie — by był on, w nowem jej postanowieniu czystości, zabezpieczeniem od pokus względem innych mężczyzn! Czy może być coś bardziej egoistycznego, coś bardziej cynicznie w swej bezwzględności egoistycznego? Oto wilczyca, żeby nie zjadać koźląt, zachowuje przy sobie do straży baranka, by go, nadomiar, gdy przyjdzie pokusa, kęskiem nadszarpnąć! O Szopena, o jego duszę, o jego uczucia (które potem nazywać będzie bezsensownemi) nie chodzi jej. Nie widzi go, jako istoty czującej, widzi go tylko, jako cel dla siebie, jako warownię, jako rzezańca dla swego sułtaństwa!
Baranek — Szopen na wszystko się godzi. Nacóżby on się nie zgodził ofiarnie, byle mieć do podziału jej duszę, tę duszę kobiety, bez której ciężko mężczyźnie na ziemi! Duszy tej, atoli, oczywiście, otrzymać nie może, gdyż duszę tę kobiety, po mękach ogniowych przez nią, znajduje się tylko w sobie — i płaci się często życiem! Szopen nie wiedział o tem.
Koniec bajki wiadomy. Wilczycy, jak wszystko, przykrzy się wreszcie i macierzyństwo dla baranka. Natura ją ciągnie do lasu — ku koźlętom. Baranek, mocno zszarpany, sam się wycofuje.
Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.