Krew ciekła z poranionych ust,
Związane chustą oko,
Obok porzucon leżał chróst,
Rozsypan w krąg szeroko.
— Hale, rycerzu, dokąd to
Śpieszysz, wielmożny panie?
Hej, gdyby nie te latek sto,
Wstałabym na witanie!
Lecz padłam, chróstu niosąc więź
I poranionam srodze.
Sokole! Główką z wstrętu trzęś,
Lecz pomóż mi, niebodze!
Giewont rycerzem prawym był.
Czuły ku poniewierce,
Z rumaka w szary zstąpił pył,
Litosne tak miał serce!
Podszedł do starej popod wał,
Co wznosił się nad drogą,
Schylił się nad nią, podnieść chciał, —
Lecz karę poniósł srogą!
Ledwo się schylił, stara wnet
Nić szarą nań rzuciła
I ciągnie ją po polu, het!
Tak wielka nici siła!
Szarpnął się Giewont, ale nić
Rozrosła się w łańcuchy,
— Za mną posłusznie, rabie, idź!
Łańcuszek mój nie kruchy!