— Dla panienki? o! uchowaj mnie Boże. Ale mój ojciec raz po pijanemu spytał mnie, czy panienka nie ma jeszcze narzeczonego. Ja powiedziałam, że nie. Wtedy ojciec mój powiedział: to szczęście dla barona. Dzień, w którym ona będzie miała iść za mąż, będzie niebardzo przyjemnym dla niego. — Nie wiem dlaczego, ale przestraszyłam się bardzo téj groźby i boję się téj chwili. Ojciec mój nie mówi nigdy na wiatr.
— Dziecinna jesteś. Ojciec twój plótł po pijanemu, sam nie wiedząc co. Cóż-by mogło za nieszczęście przynieść wujowi zamęzcie moje? chyba to, że się rozłączymy. Ale czyż to konieczne? Możemy się nie rozłączać wcale.
Tak rozmawiając, ukończyła Zofia bukiet. Bukiet był wspaniały i misternie ułożony. Przypominał rysunkiem aksamitne dywany. Na środku, wśród ciemnych bratków i róż, bieliły się z werben i gwoździków cyfry solenizanta. Zofia z upodobaniem i zadowoleniem spojrzała na bukiet; potém, dając go Salusi, rzekła:
— No, masz; wybawca twój powinien być kontent z tego bukietu. Czy sama go będziesz oddawać?
— O, sama! i do tego nauczyłam się kilku wierszy, które mi dał pastor. Boję się tylko, że nie będę śmiała mówić wobec niego i pomylę się.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/111
Ta strona została przepisana.