odra u dzieci. Mnie się zdaje, że każda z pań przechodzić musi przez tę psychiczną chorobę.
— Pan znasz się na naszych chorobach? — spytała na-pół ze śmiechem Irena.
— Nie jak lekarz, ale jak obserwator — odpowiedział tym samym tonem Maurycy. — Otoż zdaje mi się, że panna Zofia jest w epoce przejściowej, w chwili, w której serce zaczyna dopominać się o swoje prawa — chce kochać. Pragnienia tego serca są jeszcze nieokreślone; bezwiednie szuka ono sobie przedmiotu, jak samouczek tonu po klawiszach. Chce najprzód kochać wszystko: naturę, ludzkość, bezmiar. Później, wśród tego chaosu uczucia, zjawia się siódmego dnia twarz człowiecza, i serce wstępuje z nim do raju miłości; od panteizmu przechodzi się do monoteizmu.
— Szczęśliwy to лviek — rzekła Irena, poważnie się zamyślając. — Szkoda tylko, że niecierpliwość, czy ciekawość, skraca nam te chwile bezwiednego marzenia, nieokreślonych pragnień. Spieszymy się, by przebyć coprędzej tych siedm dni, i potem dopiero przychodzimy do przekonania, że lepiej było się spóźnić, niż dojść, choćby dlatego, że potém już wrócić nie można.
— Nie można? Dlaczego?
— Dlaczego? Bo, wybrawszy raz, nie można już wybierać powtórnie; a wybór często wypada bardzo fatalnie.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/139
Ta strona została przepisana.