Ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że zginęło niewyraźnie w szumie szeleszczącej fontanny. Maurycy jednak pochwycił ten delikatny ton głosu, zanim utonął w szeleście wody, pochwycił go więcej sercem, niż uchem, i rzekł, nie patrząc na Irenę:
— Czyż pomyłka ma być wyrokiem śmierci? Czyż nie można naprawić jej?
— Bez grzechu nie można.
— Co u pani nazywa się grzechem?
— Spytaj się pan o to katechizmu.
— Katechizm powiada, że to, co sprzeciwia się przykazaniom Bozkim i kościelnym. Ale w przykazaniach niema tego, żeby kobieta pomyłkę w wyborze opłacała szczęściem całego życia, by uczucie jej, dlatego, że, wybierając z zawiązanemi oczyma, chwyciło kamień zamiast kwiatu, miało być skazane na wieczną pokutę.
— Jej wina, że nie umiała odróżnić kamienia od kwiatu.
— I za tę chwilową pomyłkę, za to złudzenie jednego zmysłu, ma cierpieć ona i ktoś trzeci?
— Czem pan mnie przekonasz, że cierpi? Cierpienie jego może być równie pomyłką — rzekła Irena ledwie dosłyszanym głosem.
Pytanie to musiało ją wiele kosztować, bo, zdobywszy się na nie, przygryzła nagłe wargi, jakby spostrzegła się i chciała zatrzymać resztę słów.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/140
Ta strona została przepisana.