Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/158

Ta strona została przepisana.

atmosferę salonu i przerwało nieznośne milczenie. Pierwszy baron rozpogodził twarz wesołym uśmiechem, skoro zobaczył swoję pieszczotkę.
— Gdzież to nasza Dyana tak długo bawiła? — spytał, całując ją w czoło. — Czołko spotniałe, twarzyczka jak ogień, pewnie znowu pędziłaś na Stelli, jak zwykle, w galopie. No, widzisz^ a obiecałaś mi, że będziesz się szanować.
— Pilno mi było wrócić do was — odrzekła Zofia z przymileniem.
W głosie jej i w ruchach widać było jakiś gorączkowy niepokój, roztargnienie. Wszedłszy, zdawała się nie widzieć Adolfa. A jednak dobrze wiedziała o jego bytności i dlatego лvłaśnie tak śpieszyła do pałacu. Bała się zdradzić, nie śmiała spojrzeć na niego, by z oczu jej i rumieńca nie wyczytał myśli. Dopiero po chwili, gdy się już ze wszystkimi przywitała, oczy jej, niby przypadkiem, zabłąkały się w stronę, gdzie siedział Adolf i skinęła głową, siląc się na obojętny wyraz twarzy.
Adolf nie miał prawa żądać od niej serdeczniejszego powitania: tak mało się znali; a jednak ta obojętność zasępiła mu duszę. Myśląc nieraz o pałacu, Adolf trochę inaczej przedstawił sobie Zofią, nie taką, jaką była w tej chwili. Rzeczywistość nie dopisała nawet najskromniejszym marzeniom, i to go zasmuciło.