Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/160

Ta strona została przepisana.

rozkosznego przestrachu owładnął go; doznał takiego wrażenia, jakby go kto oblał pachnącą, letnią wodą; w pierwszej chwili lekkie wstrząśnienie, a potem błogie uczucie ciepła i zapachu owiało go.
Nim miał czas zdobyć się na odpowiedź, Zofia już odeszła i usiadła przy baronie.
Zaczęła się rozmowa o książkach, które nadeszły. Jędnę z nich wziął Jerzy ze stołu i zbliżył się z nią do Adolfa.
— Najnowszy poemat... radzę ci przeczytać to wśród teraźniejszej posuchy literackiej, to oaza prawdziwa.
— „Nieśmiertelni“? — rzekł Adolf, biorąc książkę do ręki. — Dobrze ją nazwałeś oazą. Formą przypomina w istocie cudowne, urocze, pełne fantazyi i barw oazy, ale tylko formą.
— Jak to, więc znasz już ten poemat? — spytał Jerzy zdziwiony.
— Czytałem go parę dni temu... Ale nie znam pseudonimu. Pseudonim nowy i zupełnie nieznany; tymczasem pióro zdradza pewną i mistrzowską rękę... Czy nie wiesz, kto autorem?
— Nie wiem.
Jerzy przez wzgląd na Maurycego powiedział nieprawdę i mistyfikował tem Adolfa. Był to bowiem ten sam poemat, o którym wygadał się kilka tygodni temu przed nim; tylko autor kapryśny