— Jakto, pani-byś chciała? — spytał Adolf, zdziwiony i rozrzewniony jéj dobrocią.
— Chcę być wspólniczką waszą. Ja dam ziemię, która dotąd bezużytecznie leżała; od was uczyć się będę, jak się taką ziemię zużytkowuje. Będzie to ciekawa dla mnie nauka. Ta nauka będzie jedynym zyskiem, jaki sobie ze wspólnictwa zastrzegam. Wy dokończycie mojéj edukacyi. Uczono mnie bowiem wszystkiego, tylko mnie pracować nie uczono — i wstydzić się teraz muszę.
Adolf nie wiedział, co powiedziéć. Słowa wydawały mu się za liche, za blade na wyrażenie wdzięczności i uwielbienia, jakie czuł dla pięknéj protektorki. Po małéj chwili ona mówiła daléj:
— Zostawcie mi tylko czas do działania. Nie draźnijcie gniewu barona niczém; rozumiész pan: niczém, bo wtedy zepsuli-byście wszystko. Ja sama chcę działać; może mi się uda.
W chwili, gdy to mówiła, z drugiéj strony pałacu dał się słyszeć jakiś hałas i wrzawa, jakieś zamieszanie, wśród którego dominował silny, podniesiony głos barona, a obok niego odzywał się czasem drugi ostry i chrypliwy.
Adolf zbladł nagłe; poznał bowiem dźwięk głosu — był to głos ojca jego.