myślami. О śnie zapomniał całkiem. Po niejakimś czasie usiadł znużony przy oknie i otworzył je. Chłodne powietrze buchnęło pełnym prądem na jego rozpalone czoło. Adolf odetchnął ciężko, głęboko i, wsparłszy głowę na ręku, zapuścił się okiem w ciemności. Noc była chmurna, bez gwiazd; chłodny, wilgotny, nieprzyjemny wiatr zapowiadał deszcz, już nawet kilka kropli upadło na czoło Adolfa. Wysunął się jeszcze więcéj za okno, by się orzeźwić chłodem i deszczem.
Wtem wśród szumu deszczu, który już na dobre padać zaczął, usłyszał tuż pod swojemi oknami jakieś ciche, niewyraźne szlochanie, które czasami w głośne, spazmatyczne przechodziło łkanie. Chwilami do tego płaczu mieszał się ponury, gruby głos, szorstko się odzywający. Adolf, zdziwiony, wychylił się z okna, by się przekonać, zkąd go głos dochodził, i zobaczył tylko stróża nocnego, przechadzającego się z halabardą koło domu.
— Kto tam płacze? — zapytał go Adolf.
— A to ta młoda dziewczyna, córka Jakóba.
— Gdzie ona jest?
— Tu w piwnicy, przy ojcu.
Mówiąc to, wskazał halabardą na okratowane okienko.
Adolf przypomniał sobie, że jutro Jakóba mają
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/206
Ta strona została przepisana.