Długi czas trwał namysł i wahanie; w końcu Adolf zdecydował sic uwolnić Jakóba, jeżeli ten zobowiąże się przysięgą, że nigdy już nic złego nie przedsięweźmie przeciw ojcu jego. Czynił to wbrew zasadom swoim, wbrew przekonaniu, ale potrzebował choć tak wątłego zapewnienia dla ukojenia się.
Była już godzina piérwsza po północy. Adolf wstał, poszedł do przedpokoju, zdjął klucze z kołka, zapalił świecę i zeszedł po cichu do piwnicy. Pod drzwiami, za któremi zamknięty był więzień, przystanął chwilę i nasłuchywał. Żadnego głosu słychać nie było, nawet płacz dziewczyny ucichnął, zapewne usnąć musiała.
Adolf wsunął powoli, ostrożnie, klucz do zamka i otworzył drzwi. Najprzód uderzył go ciepły, niemiły zapach, przed którym cofnął się ze wstrętem, czekając, aż przez otwarte drzwi zgęszczone powietrze nieco się oczyści w lochu. Potém dopiéro wszedł, trzymając świecę w górze nad głową, by lepiéj mógł rozróżnić przedmioty.
Niedaleko drzwi, na tapczanie spała Salusia. Powieki jéj były nabrzękłe i czerwone jeszcze od płaczu; na twarzy niemytéj łzy wymyły sobie zygzakowate ślady. Płacz musiał ją zmęczyć, bo spała twardo, że aż pot wystąpił na ciało i szklił się przy świecy, jak szron na wilgotnym murze.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/208
Ta strona została przepisana.