céj rzeczki prowadził ich Adolf czas jakiś, aż minęli zabudowania mieszkalne. Gdy stanęli na otwartém polu, zatrzymał się i, zwróciwszy się do Mruka, rzekł:
— A teraz idź gdzie cię oczy poniosą. Ratuj się, jak możesz, by cię powtórnie nie schwytano, bo wtedy nic cię już nie ocali. Dałem ci wolność, wbrew sumieniu, z litości nad twoją córką. Pamiętaj, bym tego nie potrzebował żałować.
To rzekłszy, odwrócił się i odszedł tak szybko, że Salusia nie zdołała nawet podziękować mu. Za odchodzącym rzuciła tylko w ciemności: „Bóg wam zapłać, paniczu“. Potém zwróciła się do ojca i rzekła:
— Chodźmy, tatusiu! już dnieje.
Ale Mruk nie ruszył się z miejsca. Stał jak słup milowy tam, gdzie go postawiono. Nie mógł jeszcze zebrać zmysłów, przyjść do siebie. Był jakby we śnie. Dopiéro chłód poranny oprzytomnił go nieco. Obejrzał się wkoło po polu, które już szarzeć zaczęło, spojrzał na córkę, namacał własne ręce i ramiona, i rzekł stłumionym głosem:
— Więc to prawda wszystko? I to on mię uwolnił? on? syn Schmidta? To trudno zrozumieć. To głowa pęknąć może od myślenia i nie nie zrozumié.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/216
Ta strona została przepisana.