indziéj wysłać — odrzekł poważnie i smutno lekarz.
— Do innych wód?..
— Gorzéj!.. do domu obłąkanych!..
Na tém skończyła się narada lekarska. Doktor, przyrzekłszy, że za dni kilka odwiedzi chorą, odjechał, zostawiając barona w okropnym stanie. Śmierć matki Zofii stała jak widmo przed jego oczyma i zdawała się wyciągać ręce po nową ofiarę. Ostatnie słowa doktora huczały mu w uszach, jak dzwon pogrzebowy, i do rozpaczy go doprowadzały. Jedynie Franzensbad go pocieszał. Tém jedném słowem odpędzał od siebie niepokój, zwątpienie, pocieszał się i krzepił. Z dziecinną prawie wiarą uczepił się tego słowa, i wierzył, że Franzensbad uleczy Zofią zupełnie. Z niecierpliwością zajął się urzeczywistnieniem téj myśli i zaraz dnia następnego usiłował w rozmowie przygotować Zofią i namówić do téj podróży.
Wysłuchała go spokojnie, w milczeniu; potém potrząsła głową przecząco.
— Jakto?.. — spytał baron — nie chcesz jechać?..
— Nie...
— I dlaczego?..
Nic nie odpowiedziała na to pytanie.
— Tobie potrzeba rozrywki... zmiany miejsca...
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/253
Ta strona została przepisana.