nasi ojcowie, nasi dobroczyńcy“. — Te słowa, jak wyrzut sumienia, szumiały mu w uszach. Obcy ludzie, ludzie bez imienia i przeszłości, są dobroczyńcami jego gminy. A on?.. — on był niczém dla niéj... Dorobkowicze tryumfowali nad nim... Baron przyznać musiał, że ci ludzie są czegoś warci. Przyznanie to było moralną klęską dla niego, wielką rewolucyą w jego duszy, niszczącą dawne przekonania i przesądy jego.
— „Oni ojcowie i dobroczyńcy“ — powtarzał sobie, wracając do domu powolnym krokiem, ze spuszczoną głową. Brzemię tych słów przygniatało jego duszę, paliło mu twarz wstydem, bał się oczu podnieść do góry, zdawało się, że na każdem drzewie zobaczy te słowa, urągające z niego. Bez oburzenia powtarzał sobie te słowa, ale z głębokim smutkiem. W twarzy znać było pognębienie i zgryzotę.
Gdy wrócił do pokoju zapalił świecę i przy jéj płomieniu zniszczył pozew przeciwko Schmidtom.
Słabość Zofii coraz bardziéj zatrważające przybierała rozmiary. Od czasu ostatniéj rozmowy