i kazał jej milczeć. Ale teraz zmienił się bardzo pod tym względem; sam rozpoczynał rozmowę o tej ich wspólnej dobrodziejce i bardzo rad był poznać ją.
Życzeniu jego niezadługo stało się zadość. Jednego dnia, gdy już miał tyle siły, że mógł podnieść się z łóżka i usiąść przy oknie, Salusia dała mu znać, że dziedziczka będzie przechodzić do parku przez podwórko.
Stary Mruk z niepokojem i ciekawością zawlókł się do okna i czekał. Czy oczekiwanie, czy osłabienie po chorobie, czy inne jakie powody sprawiły, że Mruk drżał na całem ciele, a usta wciąż, mu zasychały, że językiem je odwilżać musiał. Salusia, która przy nim stała, zaniepokoiła się tym stanem i odezwała się:
— Wy jeszcze niebardzo zdrowi, tatusiu!...
Lepiej połóżcie się; innym razem zobaczycie ją, jak się skrzepicie lepiej...
— Nie, nie!.. Ja ją muszę zobaczyć... — mówił uparcie i wychylił się za okno.
— Jedzie... — rzekła Salusia.
Rzeczywiście turkot powozu dał się słyszeć i ustał tuż za murem ochronki. Niezadługo ukazała się baronówna w czarnej sukni. Szła krokiem zmęczonym i chwiejnym, oparta na ramieniu barona.
Mruk wpatrywał się w idącą, jak w zjawisko
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/271
Ta strona została przepisana.