z nocnej jakiejś wycieczki, nic poznał i chwycił za nogę. Ale lokaja, to nie wiedziano za eo. Mówili jedni, że był za domyślny i za poufały, czego baron nie lubił bardzo; inni, że się sprzeniewierzył; a byli i tacy, którzy utrzymywali, że młody baron zbałamucił narzeczoną Jakóba (bo Jakób było na imię służącemu owemu) i dlatego, czy przez obawę, czy przez wstyd, nie chciał go mieć obok siebie, i przy pierwszej sposobności za krnąbrną odpowiedź chciał wypędzić ze służby, a potem pozwolił mu zostać w pałacu za stróża.
Pozbawieni łaski pańskiej, pies i człowiek, zbliżyli się do siebie i zaprzyjaźnili, zwłaszcza, że ich łączyło podobieństwo charakterów: i pies, i człowiek mieli coś ponurego w sobie; człowiek mruczał, pies warczał — obaj stronili od łudzi. To też i resztę losów dzielili razem. Obaj czuwali w nocy, a w dzień wysypiali się w drwalni.
W tej chwili zastajemy ich czuwających obu.
Jakób podparł głowę na rękach i zagapił się przed siebie w bramę pałacową, a pies wsparł kosmatą głowę na jego kolanach i wpatrywał się mądrze w twarz jego, jakby chciał go oczyma zapytać się o co. Może chciał go się spytać: dlaczego smutny taki siedzi?.. Brakło mu mowy, aby mógł się spytać; a znowu ci, co mówić umieli, nigdy się o to Jakóba nie pytali.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/275
Ta strona została przepisana.