pomiarkował się i postanowił nie pokazać się, tylko bacznie ją obserwował.
Dziewczyna szła szybko prosto ku balkonowi; pobiegła na schody i złożyła tuż przy balustradzie jakieś zawiniątko, a potém oddaliła się tak szybko, że nim Jakób zdołał się opamiętać i przyjść do siebie, już była przy bramie. Brzęknęły znowu żelazne pręty, i Jakób ledwie tyle mógł dojrzeć, że poszła w stronę przeciwną od wsi, ku parkowi... Cień jéj jakiś czas skakał po sztachetach, aż zlał się z cieniami drzew.
Pojawienie się i zniknięcie dziewczyny odbyło się tak nagle, że już była Bóg wié gdzie, gdy Jakóbowi przyszło na myśl, że powinien był iść za nią... Oczy jéj bowiem dzikie i błędne wznieciły w nim pewne obawy i podejrzenia. Ale już było za późno ścigać ją...
Po małéj chwili przypomniał sobie, że córka Schmidta jakieś zmwiniątko zostawiła na ganku. Chciał iść zobaczyć, coby to było, gdy z pod zawiniątka dobył się piskliwy głos dziecka... Jakób dopiero zrozumiał teraz, co znaczyła nocna potajemna wyprawa dziewczyny do pałacu. Nieszczęśliwa podrzuciła dziecko sprawcy swego nieszczęścia... Widać nic nie wiedziała o wyjeździe barona. Jakóba wzięła litość nad niemowlątkiem i wstał, by je podnieść, gdy drzwi pałacu znowu
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/279
Ta strona została przepisana.