cko... dziewczynka... Jak się pokazuje... niedawno urodzone...
— Podrzutek... — dodał Mateusz.
Doktorowi, oglądającemu dziecko, przyszła naraz jakaś myśl do głowy i zwrócił się do Mateusza:
— Nie domyślasz się, kto to mógł podrzucić?..— spytał.
Mateusz ruszył ramionami.
— Bóg to raczy wiedzieć...
— Mateuszu, umiesz ty milczeć?.. — spytał doktor po chwili.
— O cóż idzie?..
— O ocalenie chorej!..
— Ale jak?..
— Nie domyślasz się?.. To dziecko nam ją uratuje... Szczęśliwy przypadek podał nam ten środek.
— Tak; ale zawsze... kto wie, jaka to krew?..
— Zdrowsza niż w tamtem... To ci mogę zaręczyć!.. — rzekł cynicznie i drwiąco doktor.
Mateusz nie wiedział, co zrobić. Podobny postępek zdawał mu się grzechem i’ nie chciał przystać; ale znowu obawa o życie pani, do której był tak przywiązany, nie pozwalała mu odrzucać tego środka ratunku.
Gdy się tak wahał i namyślał, przez drzwi
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/281
Ta strona została przepisana.