z pałacu wyszła na balkon stara baronowa, matka chorej i zapytała niespokojnie doktora:
— I cóż, żyje?..
— Żyje i niema obawy... — rzekł doktor, pokazując jej dziecię, wyjęte z zawiniątka.
— Bogu niech będą dzięki!,. Chodź pan prędzej; chora chce koniecznie widzieć swoje dziecię...
Doktor i baronowa weszli do pokoju. Mateusz, gdy przechodzili koło niego, zakrył połą trupka dzieciny, którą w ręku trzymał, by baronowa nie dostrzegła.
W taki sposób stał się mimowoli wspólnikiem czynu.
Gdy został sam-na-sam z sinym trupkiem, nie wiedział, co z nim począć. Trzeba było go ukryć starannie, by nikt nie mógł odszukać go i odgrzebać z nim nocnej tajemnicy... Przytem... to było dziecko jego panów; Mateusz miał w tym względzie skrupuły i nie zdecydował by się byłe gdzie porzucić i zagrzebać dziecko takiego rodu. Chciał je uczciwie i godnie pochować. Owinął je starannie w pieluszki podrzutka i poniósł do siebie.
W pół godziny potem wyszedł. Zamiast zawiniątka, miał małą szkatułeczkę pod pachą, i poszedł z nią w stronę kaplicy zamkowej. Tu w podziemiach spoczywały zwłoki pradziada. Wejście do grobu było już zarosłe trawą, drzwi żelazne poczerwieniały od rdzy. Ale z tyłu kaplicy było
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/282
Ta strona została przepisana.