Irena z przestrachem spostrzegła, że mogła-by się zapomnieć i upaść. Duma jej zcierpła na samo przypuszczenie tej możebności i postanowiła się ratować. Unikała Maurycego i szukała ciągle towarzystwa męża. W miarę, im bardziej czuła się bezsilną, tem bardziej w blizkości niego szukała ratunku; jak Orestes przed ścigającemi go furyami, tak ona przed gwałtowną namiętnością, co ją jak pożar ogarniała, chroniła się pod opiekę jego spokojnego, chłodnego przywiązania; potrzeba było jej widoku męża, aby sobie przypomnieć mogła obowiązki, jakie miała względem niego; siliła się na okazywanie mu czułości, przywiązania, chciała choć tą zdawkową monetą wypłacić mu się i uspokoić swoje sumienie.
Maurycy w ponurem milczeniu przypatrywał się temu dziwnemu jej postępowaniu. Oczy jego płomienne łatały za nią rozkochane, namiętne i wyręczały milczące usta, rzucając na nią wymowne, błagalne spojrzenia, i piorunowemi błyskami spowiadając się jej z gwałtownej burzy, co mu rozrywała piersi.
Irena zdawała się nie uważać tego, nie rozumieć tej wymownej oczu jego skargi. Starannie unikała spotkania się z jego wzrokiem, a tem bardziej zostania kiedykolwiek z nim sam-na-sam, Maurycego to do rozpaczy i szaleństwa prawie przyprowadzało; nie umiał już panować nad sobą
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/292
Ta strona została przepisana.