Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/30

Ta strona została przepisana.

szcza, że widzieli, iż był zajęty córką, która z przestrachu dostała konwulsyi. Nie zważając więc na niego wcale, porozchodzili się gasić dopalające się głownie. Mruk spójrzał za nimi pogardliwie, złowrogo i mruczał:
— Dlaczego żaden z nich nie zrobił tego? Dlaczego właśnie on? Ja nie chcę im być nic winien; oni mnie dłużni być powinni.
W téj chwili córkę, którą trzymał Mruk w objęciach, opuściły konwulsye; odetchnęła ciężko, błędnemi oczyma oglądała się wkoło, usiłując sobie przypomniéć, co się z nią stało. Potém spójrzała na ojca i spytała:
— Ojcze, gdzie ten piękny pan, co mnie wyratował?
— Poszedł już, poszedł — odmruknął niechętnie stary.
— Gdzie poszedł?
— Albo ja wiem.
— Kto on jest? Ja muszę się dowiedziéć. Nie mogła-bym żyć spokojnie, gdybym mu nie podziękowała. Winnam mu życie.
— Niéma potrzeby — odrzekł półgłosem stary. — Gdyby przyszło do obrachunku między nami, to może-by się pokazało, że nie my im, ale oni mnie są jeszcze winni.