Po chwili ona mówiła:
— Bóg widzi, iż chciałam walczyć, że broniłam się, jak mogłam, przed tém uczuciem. Ale ono było silniejsze, niż wszelka moc moja... Co ty sobie teraz o mnie pomyślisz, Maurycy, że tak nizko upadłam?...
I nagle dodała z ogniem i siłą:
— Nie! ty jeden nie możesz mnie potępić; bo to było-by okropnie. Ty jeden powinieneś to zrozumieć, jak musiałam kochać, aby się tak zapomnieć, aby się przyznać do tego uczucia... Wszak mnie znałeś lepiéj, niż wszyscy?...
Maurycy odpowiadał namiętnemi pocałunkami na jéj pytania. Upojony, rozmarzony, trzymał ją w objęciach i rozkoszował się szczęściem swojém, że Galatea zstąpiła wreszcie z piedestału w jego ramiona, i dumne, milczące jéj usta wyszeptały słowo miłości.
Nagle Irena, jakby sobie coś przypomniała, wyrwała się z jego ramion i rzekła:
— Zostaw mnie Maurycy w spokoju. Dziś jeszcze nie należę do ciebie... dziś wiążą mnie inne obowiązki... Muszę je pierwéj stargać, aby należéć do ciebie... Nie umiała-bym ci się oddać w połowie; chcę całkiem być twoją... Trzeba nam będzie wyjechać ztąd... Ja-bym tu nie umiała żyć, udawać miłość, któréj nie mam dla niego... Kłamać nie umiem i nie chcę...
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/303
Ta strona została przepisana.