starał widzieć z nią, ani uwiadomisz jej nigdy, co cię skłoniło do tak nagłego wyjazdu. Lepiej niech pomyśli, że oszukałeś ją nikczemnie i uciekłeś, niż żeby, wierząc w twą miłość, zhańbiła siebie i męża. Taka ucieczka będzie może niepoetyczna, niebohaterska, ale, wierz mi pan, uczciwsza.
Maurycy słuchał tego kazania, nie nie mówiąc ale wszystkie nerwy szarpały się w nim z oburzeniem, oczy ciskały płomienie gniewu.
— Jakiem prawem — rzekł z gwałtownością — mieszasz się pan w tę sprawę?
— Jakiem prawem? Prawem uczciwego człowieka. A jeżeli panu to nie лvystarcza, to dodam, że, jako kolega i przyjaciel Jerzego, nie pozwolę na zhańbienie jego domu.
— A ja nie odjadę. Kto mnie zmusi do tego? — Sumienie — odrzekł Adolf. — Czyż ta myśl, że niszczysz spokój człowieka, który był ci przyjacielem, nie wystarcza panu do wstrzymania cię od tego kroku? Pomyśl pan trzeźwo, co robisz?
— Dla szczęścia innych nie mogę poświęcić własnego — rzekł z uporem Maurycy. — Miłość moja istnieje, a skoro jest, ma prawo bytu. Wszak to zasada, którąś pan uznać powinien, bo wylęgła się z waszych teoryi.
— Miłość? To nie miłość, to tylko namiętność.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/307
Ta strona została przepisana.