Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/31

Ta strona została przepisana.
IV.

Była już godzina — ósma rano, kiedy Schmidt wraz z synem wrócili do domu, pomęczeni i zmoknięci; suknie na nich były popalone, ręce osmolone. Skoro usiedli, Schmidt kazał podać wina. Po trudach tylu potrzeba im było pokrzepić się i posilić.
Z okna, przy którém siedział Adolf, był otwarty widok na cały obszar fabryk. Z zajęciem przechodził on okiem po wysokich kominach, schludnych domkach robotników, które stały rzędem pod lasem, wybudowane podług najlepszych planów w tym rodzaju.
— Wiész, ojcze — rzekł — że w przeciągu tych kilku lat cudów dokazałeś. Na tak małéj przestrzeni rozłożyłeś twoje fabryki tak umiejętnie i korzystnie, że ja, com widział ich tyle, nie miałbym nic do zarzucenia.
— Miejsca tylko, miejsca mi dajcie, a mógłbym moje fabryki rozszerzyć na wielką skalę. Cały plan mam w głowie, ale cóż, kiedy wszystkie moje projekta rozbijają się o tę zieloną ścianę parku.
Mówiąc to, wskazał ręką na zielony, szeroko się ciągnący las, otoczony wysokim płotem.
— Skoro mi się uda — mówił daléj — zwalić