glądał wszystko. Życie fabryczne, pełne ruchu, gwaru i rozmaitości, nietylko go nie raziło ale bawiło i ożywiało.
Wprawdzie nieobytego z podobnym widokiem, z początku trwogą nabawiał ten nieustanny łoskot machin, piece, buchające ogniem, około których kręciły się czarne, zasmolone postacie robotników, krztusił się dymną atmosferą kuźnie, ale powoli oswajał się z tém wszystkiém i coraz wiecéj zajmowało wszystko jego uwagę i fantazyą.
— Czy wiecie — rzekł, gdy stanęli w kuźnicach że piérwszy raz jestem w tego rodzaju fabrykach. Unikałem zawsze tego widoku; raził on mój gust; zdawało mi się, że wszystko, co piękne, wspaniałe i szlachetne, uciekać musi od dymu fabryki. Tymczasem widzę, że tu nietylko przemysł, ale i sztuka, i fantazya zasilić się mogą. Życie to wasze nie jest bez uroku, bez poezyi. Łoskot machin i uderzenia młotów, to rytm téj poezyi. Owe machiny, co, jak apokaliptyczne potwory, ujarzmione ręką człowieka, pracują dzień i noc niezmordowanie, mają pewien urok; człowiek, tu może być dumnym i wielkim. Pojmuję, ze można rozmiłować się w tém życiu i z pasyą temu się oddać.
— Jak widzę — rzekł stary Schmidt wesoło — pan baron gotów jeszcze zostać sam fabrykantem.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/319
Ta strona została przepisana.