z osłupieniem. Nigdy jeszcze baron w ten sposób nie przemawiał. Nie pojmowała, co mu się stało. Rozkazujący i szorstki ton jego mowy, dotknął ją boleśnie.
— Jestem ci ciężarem, wuju? — spytała, tłumiąc łzy.
— Tego nie mówię. Ale stroisz mi, moja droga, miny, jakbym ci Bóg wié co zrobił. Chowasz się w swoim pokoju, stronisz od ludzi, że doprawdy, kto przyjedzie tutaj, myśli, że ja cię wiążę, że jestem katem dla ciebie.
— Cóż więc mam robić? — spytała z rezygnacyą i poddaniem się.
Barona te słowa tak rozmiękczyły, że omal nic wyszedł z roli. Z trudnością tylko utrzymał się w przybranym tonie.
— Co robić? co robić? Nie wymagam nadzwyczajnych rzeczy; ale chciał-bym tylko, żebyś się rozerwała trochę, żebyś nie stroniła od łudzi, żebyś była więcéj z nami. Dziś naprzykład mamy parę osób na herbacie. Cóż-by ci szkodziło wyjść, posiedziéć trochę, porozmawiać, rozweselić się?
— Chodźmy więc — rzekła sucho, cierpko, stłumionym głosem i wstała. Nogi chwiały się pod nią, że baron musiał podać jéj rękę, by nie upadła, i poprowadził do sali jadalnéj.
Gdy weszła i zobaczyła przy stole Adolfa z ojcem, którzy wstali na jéj powitanie, stanęła
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/325
Ta strona została przepisana.