w kamieniu. Zajazd do pałacu, wysypany żółtym piaskiem, okalał strzyżony gazon, bogato ubrany w kwiaty, a na środku stała olbrzymia, malownicza brzoza z rozpuszczonemi warkoczami. Sam pałac podobny był z frontu raczéj do greckiéj świątyni, lub teatru. Kamienne schody, dwoma ramionami rozchodzące się na bok, prowadziły na balkon, podparty korynckiemi kolumnami. Nad kolumnami wznosiły się arkady, zacieniające ganek piérwszego piętra, ozdobiony kwiatami. Po bokach dwa pawilony, w kwadrat stawiane, miały szczyty ubrane w posągi, których linie wyraziście rysowały się na tle nieba.
Adolf zaledwie miał czas rzucić okiem na to wszystko; zaledwie bowiem bryczka jego zatrzymała się przed schodami pałacu, wyszedł lokaj z zapytaniem: kto i do kogo?
— Czy pan Jerzy jest w domu? — spytał Adolf, wysiadając.
— Jest w ogrodzie.
— Idź, zamelduj mnie. — To mówiąc, wręczył mu swój bilet, a sam wszedł na balkon, zkąd piękny, szeroki był widok na równiny i na jakieś miasteczko, leżące na kończynach widnokręgu.
Za chwilę pojawił się Jerzy, i po przywitaniu wprowadził gościa do sali, któréj ściany okryte były obrazami, przeważnie szkoły włoskiéj. Adolf
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/48
Ta strona została przepisana.