czynem, który-by tarczy jego herbowej zakałę przyniósł. Takim był baron.
Adolf z zajęciem przypatrywał się tej ciekawej postaci, o której dotąd tyle ciekawych a sprzecznych słyszał wieści. Pierwsze wrażenie było wcale niezłe; baron nie wydał mu się tak potwornym i strasznym, jak mu go przedstawiali ci, co go nigdy z blizka nie widzieli.
— Adolf Szmi... — tu niewyraźnie powiedział Jerzy nazwisko, rumieniąc się z powodu tego.
— Jak? — spytał baron, u którego nazwisko miało niepospolitą wagę.
— Adolf Szmitowski — rzekł Adolf, wyręczając Jerzego.
— Mój kolega szkolny — dołożył Jerzy.
— Czy nie z Przemyskiego? — spytał baron.
— Nie; moja rodzina ze Szlązka pochodzi.
— To nie znam. Proszę siadać.
Skłonił się niedbałe i przeszedł do dalszych pokoi, nie zwracając więcej uwagi na gościa.
Jerzy się zawstydził za to znalezienie się teścia; chciał go wytłómaczyć przed Adolfem i rzekł:
— Zajęty jest ogromnie swemi kwiatami, które sprowadził z Erfurtu. Ma w tem upodobanie, posunięte do zdziecinniałości.
— Słyszałem o tem — rzekł Adolf, aby uspokoić zakłopotanego Jerzego.
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/59
Ta strona została przepisana.