— Czy więc pan nie domyślasz się, czego brak mojéj róży?
— Owszem. Uważasz pan te małe, blade punkciki na zagięciach łodygi? Pod mikroskopem pokazały-by się nam one w kształcie grzybków, które wyciągają pożywne soki z rośliny i niszczą naczynka. Za pomocą pewnego rozczynu, który baronowi przesłać mogę jutro, będzie można łodygę oczyścić i uwolnić różę od tych niebezpiecznych sąsiadów.
— Bardzo panu jestem wdzięczny — rzekł baron z dziecinną radością. Chciał nawet uścisnąć mu rękę, ale się wstrzymał, nie wiedząc, z kim ma do czynienia. Oprócz bowiem tego, że był kolegą Jerzego, i to ze szkół publicznych, nic więcéj o nim nie wiedział.
— W taki sposób — mówił daléj baron — możebyś pan i innym roślinom moim mógł zaradzić? Sprowadziłem je z niemałym trudem z Erfurtu po to tylko, aby patrzéć na ich powolne konanie. Kadzę im, jak umiem, ale nic poradzić nie mogę. Ja i mój ogrodnik wyczerpaliśmy już wszystkie sposoby. Szczególniéj żal mi storczyków. Jeden z nich Zosia bardzo lubiła, to też chodziłem koło niego, jak około dziecka; ale dziś spostrzegłem ze smutkiem, że kwiat już żółknąć zaczyna. Wolałbym niewiedzieć co stracić, niż ten storczyk. Zosia
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/61
Ta strona została przepisana.