Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/66

Ta strona została przepisana.

taił się z tém nawet przed Jerzym, choć wiedział, że to jego szkolny kolega.
Jerzy, jakkolwiek widział niesłuszność zarzutów, jakiemi Maurycy obsypywał Adolfa, nie bronił go, ani tłómaczył, znając uparte usposobienie poety, który nie lubiał być przekonywanym o niesłuszności i oporem rozdrażniał się jeszcze więcęj. Nie odpowiedział więc nic i usiadł, czekając na rozpoczęcie czytania.
— Czy pojechał sobie już ten gość? — spytała Irena, która podzielała całkiem antypatye Maurycego przeciw Adolfowi.
— Nie. Ojciec twój zabrał go do oranżeryi. Jestem więc wolny i mogę daléj przysłuchiwać się czytaniu.
— Nie będę czytał więcéj; nie czuję się usposobionym — rzekł rozkapryszony Maurycy i schował manuskrypt.
Rozmawiali jeszcze czas jakiś o rzeczach obojętnych, a potém przeszli do salonu. Jerzy z obowiązku gospodarza poszedł do oranżeryi odszukać Adolfa.
Irena i Maurycy zostali znowu sami. Oboje czas jakiś milczeli.
Irena usiadła do fortepianu i wzięła kilka akordów, potém spuściła głowę i zamyśliła się.
— Co panią tak zasępiło? ~ spytał Maurycy, zbliżając się ku niéj.