Niedługo potem Adolf wstał i pożegnał całe towarzystwo. Baron odjeżdżającego zapraszał najgoręcéj, by powtórzył wizytę.
— Moja oranżerya czekać będzie niecierpliwie na pana — rzekł, ściskając mu rękę — a szczególniéj storczyk Zosi. Musisz go pan koniecznie wyleczyć, jeżeli chcesz przeprosić naszę demokratkę za dzisiejsze sponiewieranie jéj bohatera.
Adolf nie wymawiał się, ani obiecywał wyraźnie. Ukłonił się zakłopotany, zaambarasowany, niewiadomo czy zaproszeniem barona, czy spójrzeniem Zofii, i wyszedł. Jerzy odprowadził go do bryczki.
— No, kiedyż przyjedziesz do nas? — spytał wsiadającego.
— Powiedziałem ci, że nigdy. Nie chciał-bym nadużywać łatwowierności barona i kłamać dłużéj. Przyjadę chyba we właściwym charakterze.
— To niepodobna. Nie chciał-bym cię narażać. Zostawmy starego czas jakiś w błędzie. Może to na dobre wyjdzie. Baron jest popędliwy i uparty, ale da się rozzbroić, gdy kto chwyci go za serce. A on dla ciebie był bardzo łaskaw. Kto wié, czy to zbliżenie się nie oszczędzi i ojcu twemu wiele przykrości; czy baron nie zechce zrobić dla syna to, czego nie zrobił-by dla ojca.
— Tą nadzieją gotów-byś mnie uwieść. Jakże rad-bym, gdyby mi się to udało!
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/84
Ta strona została przepisana.