mowę. Naczelnik oddalił się do swoich zatrudnień służbowych, a stary Schmidt zbliżył się ku szynom kolejowym. Niezadługo ukazały się wśród ciemności czerwone latarnie lokomotywy, świecące, jak wilcze oczy, i długi szereg wagonów, które z łoskotem posuwały się po drodze, jak potworny, olbrzymi wąż, dyszący i wyrzucający z siebie kłęby dymu i pary.
Konduktor wygłosił nazwisko stacyi i dodał:
— Pociąg zatrzymuje się dwie minuty!
Równocześnie otwarło się parę drzwiczek wagonu i kilka osób wysiadło. Stary Schmidt, który oczyma niespokojnie rzucał na prawo i na lewo, zbliżył się śpiesznie do jednego wagonu, z którego właśnie wysiadał jakiś młody człowiek, i głosem stłumionym nieco wzruszeniem, zawołał:
— Adolf!
Młody człowiek zwrócił się szybko na ten głos ku niemu i zbliżył się z radością i uszanowaniem. W powitaniu ojca z synem nie było uniesienia, wykrzykników, ale w spójrzeniach ich i w tonie głosu przebijało się głębokie uczucie i przywiązanie.
Stary Schmidt poważnie pocałował syna w czoło i spytał:
— No, jak się masz, Adolf? Zdrów jesteś?
— Zdrów zupełnie, kochany ojcze — odrzekł syn, całując go w rękę.
— A gdzie twoje rzeczy?
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/9
Ta strona została skorygowana.