że i tak Adolf kiedyś zobaczy go w kopalniach i pozna, zdecydował się powiedzieć prawdę i rzekł:
— Jestem dozorcą z kopalni.
— I cóż tu robiłeś po nocy?
— Wracałem do domu.
— Dlaczegóż uciekałeś przede mną?
— Myślałem, że to jaki zły człowiek.
Adolf uwierzył tłómaczeniu i nie pytał dalej.
— Jak-że się nazywacie? — spytał po chwili — i gdzie mieszkacie? — Nie pytał przez ciekawość, ale dlatego, że go chciał odprowadzić, widząc osłabienie jego.
— Nazywam się Jakób.
— Wstańcie, pomogę wam dojść do domu — rzekł po chwili Adolf, widząc, że Jakób, z oczyma spuszczonemi w ziemię, siedział i nie zabierał się do powrotu.
— Zostawcie mnie tak tutaj; odpocznę nieco i sam się zawlokę do domu. Chłód nocy mnie nieco orzeźwi.
Adolf nie nalegał. Przypomniał sobie, że ojciec mówił mu przed kilku dniami o tym człowieku, jako o odludku, który nie cierpi ludzi. Nie narzucał mu się więc z pomocą i odszedł.
Zaledwie znikł wśród budynków, Jakób zerwał się i pobiegł szybko w stronę fabryki, gdzie był przed chwilą przylepił ów papier. Czy przez wdzięczność dla Adolfa, czy przez bojaźń, by nie
Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/97
Ta strona została przepisana.