Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będziesz, będziesz; on przecież nie królewicz, żeby tak trudno było dostać go za męża, i jeszcze tobie.
— Więc myślisz, ojcze, że ja mogła-bym mu się podobać? — spytała nieśmiało.
— Komu-byś się ty mogła nie spodobać, dziecko moje! — mówił żyd z dumą i radością, która, jak brylantowemi iskierkami, błyskała mu w czarnych, ruchliwych oczach. Tulił córkę do piersi, i pieścił ją, i całował, aż wśród tych pieszczot usnęła, zmęczona łzami i bezsenną nocą przy Leszczycowéj.
Ojciec delikatnie złożył ją na sofie; czas jakiś siedział przy niéj, wpatrując się z miłością i zajęciem w śpiącą; potém wstał, zabrał skrzynkę z kosztownościami, paczkę z aksamitem, i wyszedł na palcach z alkierza.
Amelka spała tak parę godzin snem twardym, w którym miała jakieś rozkoszne marzenia. Co jéj się śniło, nie mogła sobie przypomniéć w żaden sposób po przebudzeniu; ale zostało po tych snach jakieś uczucie błogie, i dlatego nie otwierała oczu, chcąc jak najdłużéj utrzymać to rozkoszne wrażenie.
Nagle coś sobie przypomniała i, zerwawszy się z sofy, spojrzała po pokoju, a potém na zegar. Była już dwunasta. Domyśliła się, że ojciec już musiał pójść do siebie i zapewne, jak zwykle, jutro rano odjedzie, nim ona jeszcze się przebudzi. Dlatego chciała go jeszcze pożegnać, podziękować mu; bo téż