odezwała się staruszka, zdziwiona tym nagłym odwrotem.
— Musimy iść. Żegnam — odrzekła krótko matka; córka nawet tego nie powiedziała, i obiedwie, jak bomby, wyleciały za drzwi.
Jak dostały się do domu, tego nie wiedziały. Irytacya zastępowała siłę pary i pędziła je z szaloną szybkością. Ofiarą gniewu padł najprzód ulubiony kotek, którego panna Aniela, spotkawszy we drzwiach, kopnęła tak, że odleciał na dwa kroki; potém wpadła do pokoju z takim impetem, że, zahaczywszy się mantylką o kosz z kwiatami, przewróciła go z łoskotem; w końcu, nie mogąc ze spoconych i nabrzmiałych rączek ściągnąć rękawiczek, podarła je je ze złości.
Mama zatrzymała się nieco z wybuchami gniewu, dopóki nie uwolniła się od aksamitnego okrycia i materyalnéj sukni. Wtedy dopiéro puściła wodze językowi:
— Nigdy sobie tego nie daruję — mówiła, wywijając obnażonemi rękoma, na których telepały się mankiety — że noga moja przestąpiła próg takiego domu! Piękne mi towarzystwo z żydówkami, niéma co mówić!
— Cóż można wymagać od podobnych ludzi? Ich godny synalek kontent, że może choć z żydówkami rozmawiać, bo pewnie żadna porządna panna z nim-by gadać nie chciała.
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.