Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

wskazywał jasno, że nie obcą jéj była przyczyna téj nagłéj zmiany humoru jego.
Tak właśnie jednego dnia, kiedy siedzieli razem w pokoju matki, i żydóweczka była tam także, stary Leszczyc wśród tego, kiedy syn jego czytał, wysunął się z pokoju. Poszedł do siebie, ale tam niedługo zabawił, wziął tylko kapelusz i udał się zwykłą drogą ku cmentarzowi.
Kiedy się tam zbliżał, za wałem cmentarnym stało dwóch ludzi. Byli to ci sami żydzi, których Jan widział w czasie owéj burzliwéj nocy, w karczmie za miastem. Jeden z nich, ów starszy, szpakowaty, czytał jakiś list i podrzucał co chwila niespokojnie ramieniem. Drugi bawił się rzemieniem torby podróżnéj, którą miał przewieszoną przez plecy, i od czasu do czasu poglądał na twarz starszego, jakby chciał wyczytać na niéj myśli, lub oczekiwał niecierpliwie końca czytania.
Leszczyc nie widział ich, bo szedł z głową pochyloną ku ziemi i coś sam ze sobą rozmawiał, gestykulując rękoma. Ale oni go dojrzeli, a mianowicie młodszy, widząc, że zmierza prosto ku cmentarzowi, odezwał się do starszego:
— Ktoś tu idzie.
Żyd przerwał czytanie i spojrzał niespokojnie na drogę.
— Usuńmy się — rzekł i, kiwnąwszy na towarzysza, poszedł ulicą, wysadzaną świerkami, za ka-