Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, ładna! niéma co mówić.
— Cóż to za jedna? — spytała matka Jana.
— Jedna ze znajomych moich z Wiednia.
— A może coś więcéj, niż znajoma? — odezwał się żartobliwie ojciec. — E! coś się, chłopcze, rumienisz. Zdaje się, że zgadłem.
Nie zgadł jednak stary, bo rumieniec jego miał inny powód w téj chwili. Kiedy bowiem ojciec postawił mu tak drażliwe pytanie, Jan właśnie oczy miał zwrócone na Amelią i widział, jak niespokojnie popatrzyła na ojca, potém na niego i zbladła. Przypomniały mu się słowa aptekarza, i piérwszy raz zapytał sam siebie: a gdyby to była prawda?
Więcéj jeszcze potwierdziło jego domysły dalsze zachowanie się Amelii. Unikała jego wzroku, rozmowy z nim; trzymała się nieodstępnie boku jego matki i przyspieszyła kroku, zdążając ku domowi. Kiedy koło furtki na pożegnanie podał jéj rękę, zaledwie jéj dotknęła swoją; widać było, że chciała coprędzéj wyrwać się z ich towarzystwa, bo pożegnała się prędko z Leszczynową, staremu nawet zapomniała powiedziéć dobranoc i rzuciła się w ogród. Jan przypomniał sobie, że podobnie znalazła się owéj nocy, gdy chora matka mieniała ich pierścionki. To porównanie bardzo wiele mu teraz wyjaśniło.
Rzeczywiście w bardzo podobném usposobieniu, jak wtedy, wracała teraz Amelia do siebie. Tylko, że boleść jéj w téj chwili była o wiele większą; tam